Czytajac Berlin

Ostatnio mniej czytam. W zamian za to otwieram ludzi, jak książki i poznaję ich, jak historie. Każdy ma swoją opowieść. Tak, jak miasta, które przyszło mi z ludźmi poznawać.  Na przykład Berlin: jego oblicze, które poznałam w majowy weekend, zalało mnie mieszanką zapachów i kolorów. I taki Berlin w sobie do dziś noszę. Obojętne, na której stronie go otworzę. Choć wstęp do tej historii związany jest jednak z dźwiękiem. Bo rozpoczęliśmy podróż z Bla-Bla Car, o którym usłyszeliśmy na antenie "Trójki". A więc z nami na trasie Czechowice-Berlin różne głosy, dźwięki, emocje.  I muzyka, bo do samej stolicy Niemiec towarzyszył nam Grzegorz, (gra w "Dzioło" na bębnach i przeszkadzajkach ). A Grzegorz, albo słuchał, albo sam nucił. Zasypiałam w drodze z muzyką i z nią się budziłam. Ale, kiedy już spotykaliśmy się z nim w samym Berlinie, przynosił z sobą zapachy... Jechaliśmy z Krystianem do pewnego miejsca: czekało na nas mieszkanie teścia kuzynki, który na tych kilka dni dał nam klucze do swojego lokum. Otworzyło się przed nami gościnne i bezpieczne.

Nazajutrz nie marnowaliśmy czasu: chciałam zobaczyć, odkryć jak najwięcej.  Zostawiliśmy auto i ruszyliśmy w podziemną podróż metrem. Pokaż mi swoją windę a powiem Ci , jakim miastem jesteś :-). Te działały zawsze i bez zarzutu, były prawie wszędzie. Zjazd do metra okazał się więc prosty i niemal zwyczajny. A samo metro... genialne. Czyste, zadbane, z podjazdami i udogodnieniami dla wózków inwalidzkich.  Sony Center, jeden z najnowocześniejszych obiektów architektonicznych w Berlinie, przywitał nas z barwnym rozmachem kolorowych pierścieni. Łał! To było miejsce, od którego zaczęła rozrastać się przestrzeń Berlina. Otworzyła się przed nami jeszcze bardziej następnego dnia, kiedy w Ogrodzie Botanicznym przeszliśmy przez wszystkie strefy klimatyczne. Jego żywiołowość weszła zapachami  w każdą komórkę, którą chłonęłam obrazy natury.

Tego dnia obrazy zmieniały się jak w kalejdoskopie, bo niedługo potem znaleźliśmy się na Kreuzbergu – w tureckiej dzielnicy. Mały Stambuł był dla mnie niczym kolejny atak zapachów. Tym razem uderzył w kubki smakowe aromatem jedzenia, które wywołało wspomnienia, bo znaleźliśmy tu portugalskie smaki. W tym samym czasie Grześ zwiedzał Berlin na rowerze.  Każde z nas miało potem do opowiedzenia swoją historię. Ta Grześka niestety związana była z poszukiwaniem plecaka, który jednak zaginął bezpowrotnie L. Ale nie tylko, bo to on przecież bawił się na 1-wszo majowym ognisku. Historia tej nocy oczywiście przyszła w opowiadaniu, którego pierwszym planem dla mnie znów były zapachy. Połączyłam je jeszcze z obrazem i ruchem bo wybraliśmy się na spacer do "wnętrza" Kreuzberga pełnego kolorowej, wesołej, pachnącej młodzieży. Chłonęłam atmosferę i choć nie znam języka, to jego znajomość wydawała się niemal zbyteczna.

Tak, jak Krystianowi, który w muzeum motoryzacji na Alexanderplatz rozmawiał w "języku motocyklowym".  Czasem nawet okazuje się, że lepiej byłoby nie rozumieć... jak na przykład głośnych Polaków w muzeum techniki! W samym muzeum spędziliśmy wtedy 5 godzin. Ogrom, potęga i .Windhoff -motor z 1928 roku, który Krystian oglądał na klęczkach, zaglądając w każdą szczelinę. Miałam wrażenie, że tylko on go WIDZIAŁ.Miejsca, zapachy, dźwięki Berlina byłyby niepełne bez Gregora -szwagra, kuzynki , który pojawił się w tej o-powieści podczas, gdy po raz kolejny próbowaliśmy sforsować Reichstag, (a to zamknięte, a to nie mieliśmy dowodów potrzebnych do rejestracji przy wejściu).  Mieliśmy się z nim spotkać, owszem ale nie spodziewałam się, że właśnie wtedy, gdy byliśmy tak daleko od samochodu. Krystian umówił się z Gregorem i poszedł po samochód a ja czekałam na niego jakieś 40 minut. Wierzcie, albo nie, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Pamiętacie Portugalię? Tam wszyscy podchodzili, byli otwarci, zainteresowani, ciekawi. A tu wszystko wydawało się być podporządkowane zasadzie: system działa i nic, co byłoby poza kontrolą nie może się wydarzyć. Zresztą, nawet przeznaczenie jest tu na swoim miejscu. Ja spotkałam tam swoje własne, kiedy któregoś dnia staliśmy niedaleko muzeum techniki.

Muzeum zamknięte, ja siedzę na wózku  niedaleko drogi. I to dziwne uczucie pewności, że nie chcę tam dłużej zostać, że muszę się przesunąć. Nie wiem, co poczuł Krystian, (muszę go zapytać), ale bez słowa, w odpowiedniej chwili przesunął mnie tam gdzie chciałam.  Zaraz potem z przejeżdżającej drogą ciężarówki odpadło koło . Właśnie w miejscu, w którym przed chwilą stałam.... Gdybym tam wtedy była... Nawet teraz wracam myślami do tego "rozdziału" i choć życie potoczyło się dalej, to wciąż myślę o tym, jak jest kruche i nie wiadomo od czego, albo kogo tak naprawdę zależy. Tym większe znaczenie miało dla mnie to, że byłam w stałym kontakcie z Dawidem - bez przeliczania kosztów rozmów telefonicznych. Na jakość przyjaźni, jakość życia i wybór osób, z którymi wspólnie przeżyję swój czas- mogę mieć wpływ sama! Kiedy w naszej przygodzie z poznawaniem Berlina pojawił się Gregor, to tak jakbym otworzyła książkę w najciekawszym momencie . I nie mogłam przestać czytać. Już podczas przywitania poczułam, jakbyśmy znali się od zawsze. I to on pokazał nam duszę Berlina. A w międzyczasie, podczas spacerów nie mogliśmy się nagadać. Żal było mi tych dni spędzonych bez niego a czas pobytu w mieście zapachów dobiegał już końca, o czym świadczyło udane już wejście do zapierającej dech kopuły Reichstagu. Pożegnanie z Gregorem było krótkie: stacja, szybki wjazd metra. Serdeczny uścisk. Wiem, że jeśli wrócę do Berlina, to tym razem już dla Gregora. Wracamy do domu. Bla bla car ponownie, muzyka z płyty kupionej podczas wypraw z Gregorem, smaki piwne zebrane dla Zbynia- beerofila i napis na ostatniej stronie naszego wspólnego czytania Berlina: cdn.


Write a comment

Comments: 0