W ojczyznie Haška I Kraju Mozarta

Wszystko zapięte na ostatni guzik, dociągnięte na ostatni suwak. Zapakowane bambetle,zapasy na tydzień i w końcu zapakowani my.Wyruszamy! 12 sierpnia 2013 powitał nas pięknym słońcem. Aż się chciało jechać. Ja z Dawidem za kierownicą jako piloci wyruszyliśmy naszym samochodem. Krystian odważnie i samotnie na motocyklu. To był jego debiut na motorze w tak długą trasę.12 sierpnia 2013 powitał nas pięknym słońcem. Aż się chciało jechać. Ja z Dawidem za kierownicą jako piloci wyruszyliśmy naszym samochodem. Krystian odważnie i samotnie na motocyklu. To był jego debiut na motorze w tak długą trasę.

Domki jak, z  epoki Gierka -proste i spartańskie,a zarazem przytulne i dające poczucie bezpieczeństwa .Idealne schronienie przed wszędobylskimi osami. Opodal roześmiane towarzystwo z obozu integracyjnego dla dzieci niepełnosprawnych. Gasząc pragnienie pysznym piwkiem Holba przyglądaliśmy się koniom na pobliskim padoku. Jednym słowem : sielanka...

Konik owsiany zaprzyjaźnia się z Krystanowymi-mechanicznymi.

Zaraz następnego dnia zrobiliśmy wypad do Olomouca,czyli po naszemu Ołomuńca. Rozległe ołomunieckie Stare Miasto jest drugim, po centrum Pragi, największym zespołem zabytkowym w Czechach. Zabudowa w jego obrębie reprezentuje głównie styl renesansowy i barokowy. Stojąca na Górnym Rynku kolumna Trójcy Przenajświętszej jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Mimo ,iż miasto stare nie było żadnych problemów z poruszaniem się na wózku. Ulice świetnie przygotowane również z myślą o niepełnosprawnych.Wszak liczba turystów rocznie odwiedzających miasto jest zbliżona do liczby jego ludności.Miasto dba ,by każdy był zadowolony.

Z przyjemnością poznawaliśmy zakątki Ołomuńca m.in. piękny zegar astronomiczny umieszczony w północnej fasadzie ratusza.

Święty Kopeczek cieszy się mianem jednego z najważniejszych miejsc pielgrzymkowych w Czechach. W kościele odbywają się liczne koncerty i inne imprezy kulturalne, a tereny wokół kościoła wraz z przyległą aleją lipową stały się atrakcyjnym i wyszukiwanym miejscem wypoczynku dla mieszkańców Ołomuńca. W 1995 roku kościół podniesiono przez papieża Jan Paweł II. do godności bazyliki mniejszej.

 

Po zwiedzeniu bazyliki odwiedziliśmy lodziarnie .Wystarczyło przeczytać nazwy serwowanych specjałów, a uśmiech sam pojawiał się na twarzy.

 

Samo miasto czyste i zadbane wywarło na nas bardzo pozytywne wrażenie-zwłaszcza w porównaniu z naszym miejscem noclegowym. Jednak na noc przyjemnie się wracało do ciszy i spokoju..Kolejnego dnia zrobiliśmy wypad do miejscowości Święty Kopeczek k. Ołomuńca z monumentalnym kościołem pw. Nawiedzenia Marii Panny .Z miejsca tego rozpościera się przepiękna panorama na Olomouc i okolice.

W drodze powrotnej jeszcze raz odwiedzamy Olomuniec , by pospacerować po cudnym ogrodzie botanicznym.Przed wejściem,na skwerku wznosił się dumnie pomnik poległych żołnierzy Radzieckich.I nikt ( jak u nas) pomnika nie usunął....Pozostał ,by przypominać o tej części historii o której niechętnie się mówi,a której z pamięci nie da się wymazać nawet równając wszystkie pomniki z ziemią.Następnego dnia rano zwinęliśmy „obóz”. Trochę żal było zostawiać fajne miejsce,ale chłopakom już się nudził odgrzewany w jednym garnku i jedzony trzeci dzień pod rząd wegetariański misz-masz przygotowany przez moją Mamę. No,ale zmarnować nie dali:-)Panowie rządni mięsa wyruszyli ochoczo w dalszą drogę. Ja chcąc, nie chcąc też dołączyłam:-)

Kolejny cel podróży-Mönichkirchen w Austrii.Przed nami kolejne 300 km trasy i lśniący w słońcu, czarny asfalt. Wszystko szło zgodnie z planem....Do momentu, aż zebrały się nad nami czarne chmury i lunęło jak z cebra. My z Dawidem w samochodzie susi i  szczęśliwi,że wybraliśmy taki środek lokomocji. Krystian ociekając strugami deszczu zaciskał zęby i robił dobrą minę do złej gry. Na szczęście w „samochodzie serwisowym” czekały na naszego zawodnika suche odzienie i rozgrzewająca herbatka z termosu.W Münichkirchen już wyglądali nas Ewa i Józef –bardzo serdeczna para Polaków. Przyjęli nas z otwartymi ramionami.

W ich hoteliku poczuliśmy się jak w domu. Gästehaus „Frans Josef”położony w cudnym miejscu w Alpach Wiedeńskich, zawsze jest przygotowany na przyjęcie gości. Pokoje przytulne i czyściutkie,a do lasu na grzyby,wycieczki,czy zimą na wyciąg narciarski jest dosłownie parę kroków.

 

Gospodarze ugościli nas pierwszorzędnie.Oprowadzili po okolicy , obwieźli po okolicznych miejscowościach.Malutkie Mönichkirchien urokliwe,przytulne i kolorowe.Mieszkańcy z fantazją dbają o przyjazny klimat w swoich obejściach.

Następnego dnia wybraliśmy się do Pingau. Tam widzieliśmy figurkę bociana - to symbol nowego potomstwa,które w ostatnich dniach pojawiło się w rodzinie.Jeśli na świat przychodzi dzieciaczek,rodzice dumnie wystawiają figurę bociana przed dom. Spostrzegawczy widz doczyta wagę i wzrost malucha.

 

Po powrocie do Mönichkirchen zaglądnęliśmy do córki Ewy i Józefa-Agaty,która wraz z mężem prowadzi restaurację CO & FLO  http://www.flo.co.at/ ,gdzie mieliśmy okazję skosztować wybornych, regionalnych potraw i pokrzepić się pysznym piwkiem .

 

Ostatniego dnia Józef zabrał nas na całodniowy wypad do Wiednia. Ewa niestety musiała zostać w hoteliku-czekała na nowych gości.Zwiedzanie zaczęliśmy od Maria-Theresien-Platz, gdzie znajdują  się dwa bliźniacze muzea: Naturhistorische Museum i Kunsthistorische Museum. Pomiędzy nimi, na środku placu wznosi się imponujący pomnik Marii Teresy.Spacerkiem przeszliśmy pod Hofburg-kiedyś posiadłość Habsburgow,dziś rezydencja prezydenta Austrii .
Stamtąd już parę kroczków do serca Wiednia  i Stephanstplatz  z zapierającą dech w piersiach katedrą św.Stefana.Im bliżej centrum,tym sklepy ekskluzywniejsze i ceny towarów wyższe. Z czasem przestaliśmy zerkać na wystawy,żeby  sobie nerwów nie psuć ilością zer.  Na zamkniętych dla ruchu samochodowego ulicach panowała  niepowtarzalna atmosfera:rozgadany,rozedrgany kolorowy tłum turystów wszelkiej narodowości , stukot kopyt koni z bryczek,gwar ludzi siedzących w ulicznych kawiarenkach ... A na to -  z góry spoglądające i  zatrzymane w czasie - budowle..Stare kamienice,pomniki pamiętające damy w długich sukniach i panów w cylindrach...
Tu zmierzamy w kierunku placu św.Stefana. Przed nami wznosi się Kolumna morowa w Wiedniu – barokowa kolumna Trójcy Świętej wzniesiona przez Leopolda I na pamiątkę ocalenia go od epidemii dżumy w 1679 r. W tym miejscu pośpiesznie grzebano zwłoki ludzi, którzy pomarli od zarazy. Dziś  pewnie już mało kto pamięta o historii tego miejsca-miasto żyje tu i teraz.. Pomnik to jedna z wielu atrakcji, czasem fotografowana w przelocie....Z zatłoczonego centrum skierowaliśmy się w stronę Ratusza.Odetchnęliśmy w oazie zieleni, w środku miasta-ogrodach różanych.
Przed nami wznosił się Burgtheater czyli Teatr Zamkowy, chwilę potem ujrzeliśmy strzeliste wieże Rathausu.
Wspólnym zdjęciem pod Parlamentem przypieczętowaliśmy wycieczkę po stolicy Austrii. Mimo ,iż  w Wiedniu spędziliśmy prawie cały dzień-  to stanowczo za mało czasu,by poznać to cudne miasto. Czujemy niedosyt i na pewno tam wrócimy.
W odległości 200 km od Wiednia leży Graz. . Był to kolejny punk na naszej wakacyjnej mapie.Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Hartberg . Małe miasteczko ma też  mały,ale urokliwy Ratusz.I całkiem spory kościół. 
A potem już prosto do stolicy Styrii...

W Graz zatrzymaliśmy się u Ewki i Elmara skąd robiliśmy wypady dalsze i bliższe.Akurat trafiliśmy na córkę  Ewy,która przyjechała z Polski ze swoim egzotycznym mężem :-) Było nas więcej,ale i weselej. Egzotyczny małżonek okazał się świetnym kucharzem i podbił serca (a raczej żołądki) wszystkich przygotowaną, na jego domowy sposób, wegetariańską zapiekanką .Palce lizać !

Razem zwiedzaliśmy miasto. Obowiązkowo musieliśmy zaliczyć Murinsel-czyli most ,a raczej sztuczną wyspę na rzece Mur. Nowoczesna budowla ze szkła i metalu w kształcie muszli znajduje się na środku rzeki i łączy oba brzegi.Jest skonstruowana tak,że podnosi się wraz z poziomem wody. W części muszli ,pod dachem ,znajduje się kawiarnia. W drugiej części ,jak na widowni amfiteatru ,znajdują się stoliki pod gołym niebem.Idealne miejsce na letnie spotkania,a dla studentów na naukę na świeżym powietrzu.

Następne kroki kierujemy na Schlossberg. Jest to samotne ,dość strome wzgórze w centrum miasta .Na szczyt prowadzą cztery możliwe drogi: można wyjechać kolejką (taka jak na Gubałówkę) wyjść schodami ( i wypluć płuca),wyjść drogą-mniej stromą,ale dookoła , co trwa dłużej (ten wariant wybrała większość) . Ja i  Dawidem wybraliśmy najprostszy sposób-wyjazd windą (płatny).Do szybu  windy wykutego w litej skale trzeba było dojść tunelem,a później przejść przez bramki kontrolne.

 

Oczywiście wybraliśmy bramkę dla pieszych ,a nie dla osób na wózkach, blokując  i siebie, i całe przejście. Na szczęście życzliwe osoby pomogły uwolnić się nam z pułapki .Od tego czasu dokładniej oglądam tabliczki informacyjne .My wyjechaliśmy na górę w parę sekund i zanim reszta grupy dotarła, zdążyliśmy odetchnąć po traumatycznych przeżyciach kontemplując piękną panoramę miasta i smakując zimne piwko.
Na wzgórzu znajduje się charakterystyczna wieża zegarowa z XIII wieku-Uhrturm.
Zegar ten ma wskazówkę godzinową dłuższą, niż minutowa. Jak nam wyjaśnił Elmar pochodzi on z czasów,kiedy mniej zamożni mieszkańcy Graz nie mieli swoich zegarków i  z wielkich odległości zerkali na ten ,na zamkowym wzgórzu Ważniejsza była godzina,aniżeli minuty i dlatego ta wskazówka jest dłuższa.
Tu już zeszliśmy ze Schlossbergu i na Hauptplatzu cyknęliśmy sobie „rodzinną” fotkę.
Nazajutrz Misia z Moha pojechali do domu, a my się rozdzielamy : Elmar z Krystianem i Ewką wyruszyli na przejażdżkę motocyklową po „okolicy”.Biedny Krystian nie był świadomy, że Elmar zaplanował trzystukilometrową trasę przez góry i doliny.Po drodze spotkali motocyklowych zapaleńców ,którzy na swych odrestaurowanych maszynkach marki PUCH wyruszyli w teren. Motorki choć stare, wyglądały jak spod igły. I wszystko oryginalne! Krystek musiał sobie zrobić zdjęcie, no i pogadać w łamanym niemieckim też musiał :)A że we wszystkich maszynach jest i motor  i tank, to się chłopaki zrozumieli w lot.

Celem podróży był tor Formuły 1 w Spielberg. Tam pierwsze kroki stawiał sam Niki Lauda. Obecnie od lat  rozgrywają się na tym torze zawody niższej rangi,ale od 2014 roku stanie się znowu torem do rajdów F1.Tego dnia nie było żadnych wyścigów,ale można tam (za drobną opłatą) przejechać się po torze własnym pojazdem. Cieszę się, że nikt nie wpadł na ten pomysł. W Elmarze nie ma pociągu do współzawodnictwa, a Krystian pomału czuł się zmęczony jazdą po „normalnych” drogach i myślał ,by jak najszybciej wrócić do Graz :-). Tak więc ,kiedy zaplanowany był jeszcze ostatni postój na wysokości 1550 m n.p.m. - na Gaberl - aby podziwiać cudne widoki, Krystuś widząc przed sobą straszliwe zakręty i przepastne doliny , tylko dodał gazu ,żeby mieć to już za sobą :)

Ja z Dawidem w tym czasie oddawałam się bardziej spokojnym rozrywkom. Wybraliśmy się na spacer do pobliskiego zamku-Schloss Eggenberg. Leży on w pięknym,starym parku.Po trawniczkach i alejkach powinny dumnie przechadzać się pawie... (Wiem,bo często odwiedzamy naszych przyjaciół z Graz i to miejsce). Bardzo chciałam pokazać je Dawidowi.

Niestety - tym razem nie ukazał się nam ani jeden!  Pozostało nam więc spacerowanie alejkami i podziwianie barokowej architektury.Zamek ten,jak i całe stare miasto Graz- jest wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Obeszliśmy zamek dookoła i okazuje się, że z tylu też ładnie wygląda. To kolejne ,,odkrycie'' .Pod koniec spaceru, Dawid wspiął się na pobliski pagórek i zrobił mi ujęcie  „ z lotu ptaka”.  

Na koniec spaceru wstąpiliśmy do sklepu. Trzeba zaopatrzyć się w specjały tutejszego regionu ( min.wyglądający jak stary olej silnikowy, a smakujący wyśmienicie olej z pestek dyni) i zadbać o prowiant na drogę powrotną do Polski....Tu stał się cud! Dawid przypomniał sobie język niemiecki. A przynajmniej jego podstawy. I im więcej czasu spędzaliśmy w sklepie,tym większy zasób słów pojawiał się w pamięci Dawida. Szkoda,że dopiero w ostatni dzień. Ale nic to-przyda się na następny raz..I to tyle z Graz...Następnego dnia spakowani my ,spakowane bambetle , obieramy kierunek Czechowice-Dz / Chorzów.

My -wiadomo-samochodem,Krystian (mimo,iż wymęczony wypadem z Elmarem) dzielnie podążał za nami. Za Wiedniem doszło do małego nieporozumienia , bo jako przewodnik wycieczki twardo obstawałam, by jechać na Bratislavę ,a nie jak było zaplanowane ,na Brno. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę,bo droga okazała się dużo lepsza. Od tego czasu wybieramy zresztą tą trasę.Wakacje przeleciały szybko, ale już robimy plany na następne wypady. Przecież mamy nasze „bazy“-u Ewy i Józefa, i u Ewki i Elmara. Na pewno ich jeszcze odwiedzimy:)


Write a comment

Comments: 0