Birmingham- spotkania po latach, nowe wyzwania.

Planujemy i kombinujemy, gdzie by tu znowu ruszyć? Trwa to ze 3 miesiące...Mnie ciągnie w kierunku Andaluzji, lecz chłodna kalkulacja zmusza nas do odłożenia tego ciepłego kierunku na późniejszy termin. Może zimą? Świat jednak wzywa, natura wędrownika nęci- w głowie kołaczą się pomysły... I stało się. Wybór raczej zaskakujący padł na Birmingham w Anglii. Skąd aż taka zmiana kierunku? Czym się kierowałam? To się wkrótce okaże :)

Jak to zwykle bywa- nad organizacją naszej wycieczki,       i nad nami samymi, czuwał Tadziu.

Wylot- 28 kwietnia z Pyrzowic.

 

Po raz pierwszy jedziemy naszym autem na lotnisko i zostawiamy go na parkingu. Świetna sprawa: tanio i bez angażowania innych.

Po raz pierwszy musimy sami dotrzeć na kwaterę, bo za drogo, by wsiąść do taxi i podać adres docelowy. 

Od Tadzia mamy instrukcje dojazdu w 2 wersjach: pociąg+ autobus lub 2x autobus.
Decydujemy się na wariant pierwszy, bo szybciej... Jednak na dworcu czujemy się tak zagubieni, że nasłuchujemy polskiej mowy, by prosić o pomoc. Udało się! Grupa czterech pań wzięła nas pod swe opiekuńcze skrzydła. Nie spuszczaliśmy Ich, i ich różowej walizki, z oczu. Pomogły kupić bilety, wyprowadziły z dworca. Z wytycznymi od Tadzia doszliśmy na przystanek autobusowy. Tu problem, bo inny kierunek jazdy, bo na bilet trzeba mieć wyliczone drobne. Jeden autobus śmignął nam koło nosów, następny nas zabrał. Pani- kierowca wysadziła nas, gdzie trzeba. Ale odnalezienie właściwej kwatery, wybranie kodu do skrzynki z kluczami- nie obyło się bez telefonu do przyjaciela. Tadziu- ratuj!

Pierwszy dzień pobytu mamy zaplanowany na spotkanie z Elą i Jej przyjacielem. Znajoma od ponad ćwierć wieku, a nie widziałyśmy się z lat 14-15? Nasz przylot był świetną okazją do odnowienia kontaktu. Ela i Andre odwiedzili nas, poszliśmy na wspólny spacer po okolicy- Smethwick Hall Park. Nagadać się nie dało. Bo zaległości ogromne... Ciekawiło mnie, co u Eli, jak się Jej wiedzie?  Andre- weganin i motocyklista- też wzbudził wielką sympatię i zainteresowanie. Zagadywaliśmy, a Ela cierpliwie tłumaczyła...

Następnego dnia spotykamy się po nastu latach z Beatą. Mieszka tu od 10 lat i zabiera nas na mały rekonesans po mieście. Plotkujemy, wspominamy i powoli oswajamy się z nowym miejscem. Przyjemnie i pożytecznie spędzamy niedzielne popołudnie. Beata pomaga nam kupić tygodniowe bilety autobusowe, dzięki czemu zaoszczędzamy sporo funtów.

Zdjęcie przy wejściu do ogromnego centrum handlowego Bull. Leży Na Skraju 15 metrowego stoku i ciągnie się od New Street do kościoła św. Marcina. Jest tu dom handlowy Selfridge pokryty 15 tysiącami srebrzystych dysków. Zachodzimy tu  wiele razy, by ułatwić sobie nasze spacery. Windą w górę lub w dół i już pokonana górka.

Tego dnia kręcimy się kilka razy przy Placu Victorii. Trochę w kółko, bo miasto jest w ciągłej rozbudowie i część dróg mamy zagrodzonych. Na placu można  znaleźć sporo futurystycznych instalacji czy pomników. Jedną z największych nowoczesnych konstrukcji jest fontanna RIVER- nie tryskała wodą akurat. 

Tego dnia natrafiamy na Katedrę św. Filipa. Nie sposób ominąć ją obojętnie. Wchodzimy do środka i na moment przenosimy się w inny wymiar. Z dala od zgiełku i codziennej gonitwy, mamy czas na zadumę. Zapalamy świeczki dla naszych bliskich, którzy przeszli na drugą stronę i na chwilę z Nimi jesteśmy: rozmawiamy, wspominamy...

Beata opowiada o swoim Aniołku- jak to kiedyś poprosiła Go o funcika na serek, by nie musiała wybierać z konta większej kwoty. Życzenie się spełniło, a Beata żałowała, że nie poprosiła o więcej. Innym razem podczas jazdy autobusem zaczął padać deszcz, więc poprosiła aniołka, by deszcz ustał. I ustał. Tylko chwilę później Beata została ochlapana przez auto wodą z kałuży. Po usłyszeniu tych historii, stwierdziłam, że kieruje do Aniołka mało precyzyjne prośby...

Co nas spotyka nazajutrz? Jak zwykle wychodzimy ok. południa na zwiedzanie miasta. Po przejściu może 30 m dostrzegam leżący na chodniku banknot. Wołam- pieniądze, 20 funtów! Krystian podnosi, a tam w środku drugie tyle! Czy to Aniołek Beaty podziękował mi, że zwróciłam uwagę na mało precyzyjne prośby? Czy może mój, wynagrodził mi koszmarne chodniki w Anglii, które zmuszały mnie do patrzenia pod nogi? Tak, czy siak, poczułam, że kasa spadła z nieba. Po krótkim spacerze - Baskerville House, Hall of Memory, Biblioteka i ładny pomnik Three Wise Men przy Broad Street,decydujemy się na gwóźdź programu...

Oto on- główny cel wyprawy do Birmingham. Największe na świecie muzeum motocykli angielskich. Dojechać tu nie było łatwo. Wirtualne spacery i studiowanie map trwało od dawna w naszych domowych pieleszach. I zdradzę Wam jedno: najłatwiej, najtaniej, najszybciej-z lotniska dojechać tam taksówką. Nam dojazd w jedną stronę poszedł sprawnie i zajął 1,5h. Drugie tyle powrót, więc czas na podziwianie cacuszek zbyt krótki... Mam wrażenie, że Krystian chciałby każdemu motorowi poświęcić minimum kilka godzin. A tu 2500 egzemplarzy! Jak to ogarnąć? Foto, foto- by uwiecznić, by przyglądać się szczegółom. I cieszyć się, że dotarliśmy i tu!

Krystian nie wie, jaką strategię przyjąć przy robieniu zdjęć. Najpierw wyłapuje szczegóły, ale po godzinie orientuje się, że tym sposobem nie udokumentuje wszystkich i pstryka po kilka sztuk.

W Birmingham odwiedzamy wyjątkowo dużo muzeów. I takim najpiękniejszym dla mnie, było Muzeum Piór. Kto zna mnie dłużej i pamięta czasy, gdy dałam rady pisać tradycyjnie i samodzielnie, wie, jak wielkim umiłowaniem darzę pióra. Piękne miejsce, wizyta tam, to prawdziwa podróż sentymentalna- przeniesienie w czasie. Nawet pracownicy są tu fascynujący- prawie żywe eksponaty, pełni pasji. Bariera językowa zniknęła, a Krystian ma szybkie szkolenie: na starych maszynach wytwarza stalówkę.

Wzdłuż i wszerz przemierzamy kanały. Ich sieć ciągnie się dłużej, niż ta słynna w Wenecji. Wokół pełno restauracji i pubów. Tętnią życiem szczególnie wieczorem, o czym przekonujemy się, gdy idziemy na piwko o zmroku. Wielka różnorodność mojego ulubionego trunku powoduje, że mam utrudniony wybór. Barman widząc mój brak zdecydowania, spieszy z pomocą, proponując degustację

Przez trzy dni chodzimy za znaczkiem pocztowym- gdy już wiemy, gdzie można kupić- albo nie ma, albo trzeba kupić hurtem 6. Gdy znajdujemy pocztę- wychodzimy szybciej, niż wchodzimy. Kolejki i mało higienicznie- delikatnie pisząc. 

Natrafiamy tu też na niechlujne sklepiki z przeterminowaną żywnością. Zastanawiam się, kto się w nich zaopatruje i czy w Anglii nie ma czegoś na wzór sanepidu?

Takie miejsca ogromnie kontrastują z ekskluzywnymi centrami handlowymi. Po jednym z nich- Malibox- błądzimy, by znaleźć drogę do wyjścia. The Cube- nowoczesny hotel.

Jeszcze pamiątkowe zdjęcia z Dzielnicy Jubilerów, gdzie kwitnie rzemiosło obróbki metali szlachetnych. Po drodze katedra św. Chada i wieża BT. Chamberlain Clock też uwieczniony.

Docieramy do kolejnego interesującego obiektu- skansen Back- to- back, starannie odrestaurowany zaułek ukazujący życie robotniczych rodzin dawnego Birmingham.

Innym obiektem, do którego zachodzimy jest Moor Street Railway- stacja kolejowa w stylu retro. Stoją w centrum miasta wkomponowane w nowoczesne budynki.

Pogoda troszkę mi nie sprzyja- słonka, jak na lekarstwo, a w mieście szaleją wiatry. Powoli zaczynamy się nudzić i wchodzimy do Muzeum i  Galerii Sztuki. To niepodobne do nas, a jeszcze bardziej nietypowe, że się nam podobało. I to bardzo.

Muzeum otwarte w 1885 znajduje się w zabytkowym budynku w samym centrum.

Wstęp do ponad 40 galerii sztuki, sztuki użytkowej, historii społecznej, etnografii i archeologii- bezpłatny! Kilka godzin spędziliśmy naprawdę ciekawie.

Na ostatnią wycieczkę wybieramy pobliski Ogród Botaniczny. Wyszło słońce, więc trzeba to wykorzystać. 

Słoneczne, bezwietrzne chwile łapię przed naszym wakacyjnym domkiem. Bardzo zacisznie i wygodnie mieszkamy tu sobie. Jednak nieszczęścia chodzą po ludziach i nie zawsze omijają nas. W dniu wylotu do Polski skręcam nogę w kostce. I w tym miejscu muszę wyrazić zadowolenie! Bo to tylko zwichnięcie, a ja i tak nie chodzę, więc luzik.

Z radością wracamy do siebie. Kurcze- te 11 dni na obczyźnie obudziły w nas tęsknotę za rodziną, przyjaciółmi i wyremontowanym mieszkankiem.

Write a comment

Comments: 14
  • #1

    Tadek (Friday, 19 May 2017 14:49)

    Gosiu, Krystianie, jak zwykle ze wspomnień emanuje moc wrażeń, a oglądając niektóre zdjęcia aż poczułem tę angielską mżawkę ;) Podziwiam Waszą determinację w dostaniu się do muzeum i ogarnięciu angielskiego systemu komunikacji publicznej. Serdecznie pozdrawiam!

  • #2

    Emisiowa :D (Friday, 19 May 2017 23:41)

    No jest co pozazdrościć :) z tego co widzę wyjazd zalicza się do jak najbardziej udanych nie licząc dnia wylotu oczywiście. TYLE RZECZY, TAKIE MIEJSCA, LUDZIE, super!! Ściskam was mocno i pozdrawiam ;)

  • #3

    Karolina (Saturday, 20 May 2017 18:44)

    Gosia, a ty się nie zastanawiałaś nad wydaniem drukiem tym podróżniczych opowieści? Czyta się fantastycznie ! Ogląda też :)

  • #4

    krolewianka@gmail.com (Sunday, 21 May 2017 16:49)

    jak zawsze - świetnie bawiłam się razem z Wami, czytając Twój wpis ;) Jesteście najbardziej niezwykłymi podróżnikami, jakich znam - dzięki Wam każde miejsce staje się magiczne!

  • #5

    Janina (Sunday, 21 May 2017 19:40)

    Fascynująca relacja z ciekawej podróży i ładne zdjęcia. Gratuluję odwagi i życzę dalszych wojaży. Serdecznie pozdrawiam.

  • #6

    Krzyś (Sunday, 21 May 2017 22:04)

    Po przeczytaniu mam motywację do spełniania swoich marzeń dzięki wam :D

  • #7

    Ela Bi (Sunday, 21 May 2017 22:13)

    Super opowiedziane! Czytając czułam się, jak bym była z Wami cały czas :)

  • #8

    Piotr SJZ (Sunday, 21 May 2017 23:54)

    Superowo.... Najbardziej mnie cieszy Wasza wizyta w Katedrze no i w Moor Street Railway.... :) Pozdrawiam serdecznie.

  • #9

    Asia (Monday, 22 May 2017 21:55)

    Cudna wycieczka, a relacja tak napisana że prawie się czuje ten klimat . Zdjęcia świetne, oczywiście mi najbardziej podobały się z te Ogrodu botanicznego � Serdecznie pozdrawiam �

  • #10

    Damian (Monday, 22 May 2017)

    Wow! Bardzo fajny wypad. Szkoda tylko, że ostatniego dnia skręciłaś sobie kostkę, ale jakieś przygody też czasem muszą być ;) Nie jestem jakimś wielkim fanboyem motocykli, ale motory na zdjęciach robią wrażenie! Pozdrawiam Was serdecznie :)

  • #11

    Katkasliwinska@gmail.com (Wednesday, 24 May 2017 18:39)

    Żadne słowa nie oddadzą tego co człowiek czuje czytając Was�Jesteście niesamowici razem i osobno�

  • #12

    Vicky and Chris Whitworth (Thursday, 25 May 2017 13:52)

    Wow! Piękne historie! Oglądaliśmy dla 2 godzinie, z tłumaczenie. nigdy zwiedziliśmy Birminham centrum, wiec nowy dla nas. Dziekuje bardzo!

  • #13

    Danuta (Thursday, 01 June 2017 03:20)

    Hej Gosiu - przeczytałam - fajna relacja i okazuje się, że nie tylko piękne naturalne widoki przyrody są ciekawe - beton miasta też może wiele zaoferować. Bardzo spodobał mi się ten dawny robotniczy zaułek. Naprawdę bardzo bym chciała wejść do takiego starego sklepiku. Niby nic, a naprawdę fajne musi to być przeżycie. Pa pa.

  • #14

    Krystyna Lehner (Friday, 02 June 2017 22:51)

    Kolejne podejscie , bo poprzednie po prostu zniknęło.Jak widać ukazał się kolejny , bardzo udany przewodnik tym razem o Birmingham .Nasi globtroterzy ruszyli do Anglii , żeby sprawdzić co też się w tej Anglii dzieje.No i co robili -stalówki do piór , oglądali stare motocykle , które na pewno były wspaniałe i wypieszczone.
    Moi mili , dosyć wyglupów naprawdę Gosiu bardzo chętnie czytam Twoje reakcje z podróży. Po tak pięknych zdjęciach z ogrodu botaniczne aż nabiera się chęci na taki wypad.Do taj pory nie pojmuje jakim cudem Gosia spamięta wszystkie nazwy i uliczki -pewnie ma komputer w głowie
    Dziękuję Wam za warto napisany reportaź z podroźy i proszę o jeszcze.